Sprawdź co ciekawego publikujemy w mediach społecznościowych! Obserwuj relacje w wycieczek!

Turkmenistan – kraj dla pasjonatów

 

Na pewno nie znajduje się w czołówce listy najliczniej odwiedzanych krajów świata. Docierają tu turyści – pasjonaci i znawcy, którzy chcą na własne oczy zobaczyć miejsca, które znają z historii Jedwabnego Szlaku czy fenomen ognistej dziury w ziemi.
Turkmenistan to kraj paradoksów. Jest duży, półtora razy większy od Polski, ale z maleńką liczbą mieszkańców. Ma góry i sporo wód w rzekach, ale prawie cały jest pustynią. Ma historię wiążącą go z Jedwabnym szlakiem, ale prawie nie ma zabytków. Jest bogatym krajem biednych ludzi. Ma marmurową stolicę Aszchabad ze wszystkimi budynkami oblicowanymi białym alabastrem i ma biedne wioski z lepiankami na pustyni. Ma prezydenta, rząd, urzędników, policję jeżdżących luksusowymi autami i chłopów, dla których szczytem marzeń jest posiadanie osła. Ma ropę, gaz i dostęp do Morza Kaspijskiego i nie dba o rozwój turystyki, jakby turyści byli zbędnym balastem…. Są tu niezłe hotele, pełne olbrzymich przestrzeni wewnątrz i chłodnych kamiennych powierzchni, ale nie widać życia na ulicach. Nie widać restauracji, bo te istniejące nie mają szyldów i nie chwalą się swym istnieniem, bo i po co, skoro organizatorzy pobytów dla kogokolwiek znają je i wiedzą dokąd przywieźć głodnych turystów, a inni i tak tych miejsc nie odwiedzają….

Turkmenistan to kraj z czwartymi na świecie zasobami gazu ziemnego. Kraj, który swych pięć milionów mieszkańców mógłby uczynić bogatymi i szczęśliwymi… Zresztą i tak sprawiają wrażenie zadowolonych, bo nikt nie protestuje, nie narzeka i wszyscy wychwalają swego przywódcę, mającego oficjalny tytuł „Narodowego Hodowcy Koni”, dentystę z zawodu o trudnym do zapamiętania i wymówienia przez nas nazwisku – Gurbangułę Berdymuchamedowa. Posiadaczom aut każe on sprzedawać paliwo za symboliczne grosze, a wszystkich obywateli z jego nakazu zapatrzono w rowery. Poprzedni przywódca, zmarły przed dziewięcioma laty Saparmurat Nijazow, zwany Turkmenbaszą, żądał stawiania mu pomników za życia. Wybudowano ich ponad czternaście tysięcy. Obecny zwany „Patronem” dopiero zaczyna ich budowę. W czasie kwietniowego pobytu w tym roku kilkakrotnie wraz z turystami przejeżdżałem w drodze do hotelu przez rondo, na którym trwało wznoszenie jakiegoś obelisku. Teraz już wiem, że na 21. metrowym postumencie odsłonięto pomnik Przywódcy – pozłacanego jeźdźca na pozłacanym koniu, niczym pomnik Piotra Wielkiego w Petersburgu.

Po obejrzeniu pięknego, choć szokująco innego od znanych mi miast – Aszchabadu, jego muzeów i meczetów, warto, szczególnie w upalne dni, pojechać w pobliskie góry do jaskini Baharden. Na dnie głębokiej jamy, do której prowadzą strome momentami schody, jakby we wnętrzu ziemi, znajduje się jezioro Kow Ata z przezroczystą i ciepłą wodą z podziemnych termalnych źródeł. Panująca tu niższa niż na zewnątrz temperatura sprawia, że znajdziemy ochłodę i ucieczkę przed palącym słońcem. Z kolei kąpiel w wodzie o stałej temperaturze 28 stopni C, w ciemnościach rozjaśnianych jedynie przez dyndającą gołą żarówkę w otoczeniu pionowych skał, na które tylko gdzieniegdzie udaje się wspiąć, robiąc przerwę w pływaniu, sprawia wrażenie na zawsze zapadające w pamięć.

W pobliżu stołecznego Aszchabadu znajduje się wiekowa stolica niegdysiejszego mocarstwa. Jest nią Nisa – starożytne miasto Partów. Była ona ważnym ośrodkiem miejskim już przed 26. wiekami, jednak szczególny rozkwit miasta przypadał na III wiek p. n. e. i potem także na okres panowania założyciela dynastii Arsacydów – Arakesa, który tutaj założył stolicę swojego imperium. Za czasów partyjskich Nisa pełniła rolę królewskiej nekropolii. Z tego świetnego miasta do dziś dotrwały jedynie pozostałości warowni partyjskich, fragmenty murów oraz resztki rezydencji Arsacydów, a także świątynia wskazująca na wpływy hellenistyczne.

Budowle w Nisie, podobnie jak i w Merw (Mary) wznoszono z cegły, którą jedynie suszono, a nie wypalano. W efekcie ten nietrwały surowiec po prostu rozmywa się. Każdy deszcz powoduje jego zmniejszanie się i zanikanie ostrości kształtów. Aż dziw, że w ogóle pozostałości są wciąż tak imponujące.


Historycznym skarbem Turkmenistanu z okresu rozkwitu Jedwabnego szlaku, większym i ważniejszym od ówczesnego Bagdadu czy Babilonu jest Mary (starożytne Merw). W XII wieku było to największe miasto świata, z liczbą mieszkańców przekraczającą 200 tysięcy. Niestety dziś to obszar, na którym pozostały nieliczne ruiny i gdzie należy mocno wytężać wyobraźnię, aby dostrzec niegdysiejszą potęgę i urok epoki „1000 i jednej nocy”. Pozostały zarysy wałów (pewnie niegdyś groźnych dla przeciwników), fragmenty ścian różnych ważnych budowli w tejże metropoli oraz mauzolea i meczety. Po całym terytorium, wpisanym na listę UNESCO, można spacerować, a po deszczu łatwo znaleźć wypłukane wodą fragmenty starej ceramiki. Wrażenie miejsca z bogatą historią burzą krzyżujące się w jego centrum współczesne asfaltowe drogi.

Innym świadectwem starożytnej historii Turkmenistanu jest miasto Kunia-Urgencz powstałe w pobliżu obfitującej kiedyś w wodę rzeki Amu–darii, tuż przy obecnym terytorium Uzbekistanu i jego mieście Chiwa. Rzeka dawno temu oddaliła się od miasta, a dzięki radzieckim „specom” od zawracania biegu rzek i ich ingerencji w naturę stała się małą rzeczką, ginącą w piaskach pustyni i nie znajdującą swego ujścia w zanikającym też Morzu Aralskim…. Samo Kunia-Urgencz, podobnie jak inne tutejsze starożytne miasta, to jedynie duży pusty obszar z jednym bardzo ciekawym meczetem, najwyższym w Azji minaretem i kilkoma mauzoleami lokalnych władców.

Turyści z Europy mogą w wielu przypadkach czuć się zdezorientowani tutejszymi zwyczajami i gościnnością miejscowych. Docierając do meczetów, usytuowanych częstokroć na zupełnym pustkowiu, spotkać można skromnych pielgrzymów pogrążonych w modlitwie lub obchodzących po wielekroć grobowce, którzy serdecznie zapraszają do wspólnego z nimi biesiadowania. Jeszcze większe zdumienie budzi cel tych pielgrzymek. Okazuje się, że ludzie ci przyszli tu podziękować stwórcy za wszystko, co im dał. Choć z naszej perspektywy oceniamy to inaczej, oni nie czują się biedakami, mają bowiem jakiś dach nad głową, łóżko, pościel, parę ubrań i butów, i za to winni są okazać stwórcy wdzięczność. Dziękują, zapraszając do wspólnego stołu przypadkowych przybyszów, znajomych lub po prostu biednych ludzi, aby mogli wspólnie radować się szczęściem fundatora. Ugaszczają strawą z barana, sporządzoną w dużych kotłach, chlebem, warzywami i owocami. Obecnie coraz częściej odchodzi się od obowiązujących niegdyś kanonów i na stół trafia coca cola, ciasteczka zachodnich producentów i wymyślne, nietradycyjne dania, a intencją tych biesiadnych podziękowań – tak było w naszym przypadku, jest np. zakup nowego auta, aby bezpiecznie się nim podróżowało, czy życzenie szybkiego i bezkrwawego zakończenia konfliktu na Ukrainie.

Ironią losu chyba stało się to, że obecnie największą atrakcją turystyczną tego kraju stały się „wrota piekieł” na pustyni Kara-kum w Derweze. Powstały przypadkowo jako efekt niechlujnie prowadzonych poszukiwań złóż gazu w latach sześćdziesiątych. W ich wyniku powstało olbrzymie zapadlisko, wytworzył się krater o średnicy prawie 70 metrów i głębokości prawie 30 metrów. Z jego wnętrza samoczynnie wydobywał się gaz, który źle wpływał na otoczenie, przytruwał m.in. pasące się wokół owce. Fachowcy postanowili więc podpalić go, aby samoczynnie zgasł po kilku dniach czy tygodniach. Niestety, to oczekiwanie trwa już prawie 50 lat i nic nie wskazuje na to, że krater wygaśnie. Za to widoczny z daleka słup ognia, szczególnie jasny nocą, ściąga żądnych wrażeń turystów. Na pustych stepowych bezkresach zaczynają powstawać tymczasowe obozowiska namiotów i przyczep kempingowych. Nie wiadomo, jak długo ta atrakcja będzie funkcjonować, choć zwykle wszelkie prowizorki są niezwykle trwałe… A takich zapadlisk jest w okolicy jest jeszcze parę, choć nie tak imponujących jak ta w Derweze.

Podróżowanie po Turkmenistanie to pokonywanie dużych odległości po stepowym, półpustynnym terenie. Z pozoru nudny, płaski krajobraz częstokroć zaskakuje różnymi niespodziankami. Na pokrytym skąpą trawą czy raczej roślinnością ją przypominającą pojawiają się stada wielbłądów, owiec czy kóz, a i koni także. Gdzieniegdzie asfaltowa droga nagle przecięta jest kilkumetrowej wysokości wydmą świeżo usypanego przez wiatr piasku, a na północy kraju sól nawiana znad Morza Aralskiego sprawia wrażenie jakby spadł śnieg.


Wyprawa odbyła się w kwietniu 2015 roku i była kolejną katalogową propozycją BT „Bezkresy”.

Jej pilotem był autor niniejszej relacji – Waldemar Ławecki

Wyślij zapytanie
Skontaktuj się z nami. Mamy wycieczkę specjalnie dla Ciebie.

Wysyłając formularz potwierdzasz, że akceptujesz politykę prywatności i nie wnosisz zastrzeżeń.