Wrzesień w Gruzji to dla Gruzinów koniec lata, ale dla nas to okres gorętszy niż środek lata w Polsce. To czas obfitości owoców, czas zbioru winogron i nastawiania ich na wino w olbrzymich kwewrach, to czas przerabiania wytłoczyn winogronowych na wspaniałą czaczę i czas Bachusowych radości z okazji ichniejszych dożynek.
W tym to właśnie czasie miałem szczęście pilotować wyjazd dużej grupy leśników, którzy postanowili poznać nie tylko florę i faunę Kaukazu i w ogóle poznać ten kraj od strony krajobrazów, ale i wypocząć nad morzem. Dlatego wspólnie wymyśliliśmy program, gdzie zawarliśmy i główne atrakcje kraju, od Kachetii przez doliny rzek Mtkwari i Rioni na Batumi kończąc. Poznaliśmy cerkwie, klasztory, pałace, ale skupiliśmy się na codziennym i to trzykrotnym rozkoszowaniu się kuchnią gruzińską.
Śniadania, ale przede wszystkim obiady i kolacje to każdorazowo były jakby małe wesela, u nich zwane suprami. Mieliśmy czas i niespiesznie poznawaliśmy kolejne specjały. Ułożyłem menu w taki sposób, że kolejne obiady i kolacje odkrywały przed nami nowe przysmaki, a główne dania chyba nigdy nie powtarzały się. Wiedząc co nas czeka na kolejnym biesiadowaniu tym łatwiej przyswajaliśmy i zapamiętywali kolejne dania, mając nadzieję na przeniesienie ich na polski stół. Bo składniki poszczególnych dań są nam znane, ale specyficzne połączenia i dodatki, czynią tę kuchnię wyjątkową. Niewątpliwie orzechy, aromatyczne zioła, czosnek, owocowe octy, nasiona granatu bardzo tę unikalność wspomagają. Szybko poznaliśmy i polubiliśmy chaczapuri – gruziński odpowiednik pizzy, próbowaliśmy lobio, czyli innej wersji naszej fasolówki, czmureli, to propozycja urozmaicenia smaku popularnej kury, sulguni, dolma warzywna z ryżem, pchali czy różne puri czy lawasze to raj dla wegetarian, ale prawdziwa uczta kulinarna zaczynała się od wniesienia na stoły charczo (gęsta zupa gulaszowa) i przede wszystkim mcwadi, czyli serwowany na różne sposoby szaszłyk oraz chinkali czyli pirogowe sakiewki. No a nie muszę dodawać, że to wszystko w towarzystwie wybornego wina – głównie z Kachetii – powoduje, że w Gruzji zakochujemy się na zawsze.
Batumi we wrześniu jest pustawe. Na plażach europejscy emeryci, sąsiedzi z Armenii i miejscowi sezonowi biznesmeni uprzejmie zapraszający do przy plażowych barów na lampkę wina, kieliszek czaczy czy świeżą rybę lub choćby lody i kawę. Na szerokich promenadach z palmami kuszą wypożyczalnie rowerów, skuterów i innych pojazdów, bo wygodne ścieżki ciągnące się kilometrami wzdłuż morza, aż proszą się o spacer lub przejażdżkę po nich. Wieczorami zaś Batumi tętni radosnym życiem – tańcem i śpiewami w licznych także nowych lokalach, na ulicach i w zakamarkach podwórek i ogrodów. Współcześni Argonauci nie po złote runo, ale po tę radość i po najlepsze na świecie wino właśnie tutaj przybywają.